Od 18 stycznia br. nie mogę już pisać ani mówić, że nie
byłam na żadnym szyciowym kursie. W
wyniku splotu różnych szczęśliwych okoliczności, podjęcia kilku pomniejszych
decyzji w odpowiednim czasie, zapisałam się na kurs prowadzony przez Bożenę
Wojtaszek w Szkole Patchworku.
Ale po kolei.
Przez początkowy czas swojej przygody z patchworkiem
koncentrowałam się na formach użytkowych, narzutach, poduszkach ewentualnie
torbach i kosmetyczkach – żeby to było „po coś”, żeby było „użyteczne”. Ale tak
czuję, że coś więcej mi w duszy gra. Potrzebowałam impulsu, żeby zacząć robić
rzeczy, na które „tylko” się patrzy:) I
miałam to szczęście spotkać na swojej drodze osoby, które mnie zainspirowały do
dalszych działań w tym kierunku.
Jedną z tych osób była Bożena Wojtaszek, która za
pośrednictwem swojego bloga The Textile Cuisine już od jakiegoś czasu odkrywała
przede mną świat art quiltu. I okazało się, że jest możliwość uczestniczenia
zajęciach prowadzonych przez Bożenę w warszawskiej Szkole Patchworku. To była
jedna z najszybciej podjętych przeze mnie decyzji:)
Na zajęciach szyłyśmy domki. Moje wyglądają tak:
Uszyłam dwa, bo początkowo objawiła się moja niepokorna
natura, nie posłuchałam do końca nauczycielki, i żeby uszyć domek sposobem
przedstawionym na kursie, musiałam zacząć od początku. Tak więc na pierwszym w kolejności
zdjęciu jest „prawidłowy” domek, a drugi to moja wariacja na temat:) Nie chciałam żeby moje
nieposłuszeństwo zostało udokumentowane na zdjęciach, dlatego nie przyczepiłam
go do tablicy na koniec zajęć - chociaż
przecież wszyscy obecni i tak wiedzieli, że wydziergałam dwa:) Skutkiem tego, mój
drugi, a właściwie pierwszy domek nie pojawia się na zdjęciach w relacji z
kursu na blogu Szkoły Patchworku – o TUTAJ, ani u Bożeny Wojtaszek – o TUTAJ. Tam
też możecie zobaczyć domki uszyte przez pozostałe kursantki, które przy okazji
bardzo serdecznie pozdrawiam (kursantki oczywiście, a nie domki:)A właściwie
domki też pozdrawiam, a zwłaszcza mieszkające w nich koty).
Namieszałam, prawda:)
Ale domki to jedno, a
wrażenia to drugie. Nie można ich uwiecznić na fotografii, więc przez chwilę
nie będzie obrazków.
Podczas kursu nie tylko samo szycie się odbywało. Były
opowieści o szyciu, o życiu, o sztuce, o różnych różnościach. Naoglądałam się
prac Bożeny, patrzyłam i patrzyłam. I słuchałam. I swoje „Morze” pokazałam,
chociaż długo się zbierałam na odwagę….:)
Niezapomniane
spotkanie, duuużo mi dało, naładowało pozytywną energią i zainspirowało na
przyszłość. I chociaż tak się układa, że czasu na szycie mam coraz mniej, to
sprawia mi coraz więcej radości i satysfakcji, i dobrze, bo jak mówią nie ilość
ale jakość:) I
za to dziękuję:)
Ale to wszystko nie było by możliwe, gdyby nie warszawska
Szkoła Patchworku. Wspaniałe miejsce i azyl dla „materialistek”. Jeśli nikt nie
rozumie Twojego zamiłowania do tkanin, musisz, po prostu musisz odwiedzić to
miejsce i spotkać się z dobrym duchem Szkoły, czyli z Anną Sławińską. Tutaj
kawałki tkanin to początek niezapomnianej i niekończącej się przygody z
patchworkiem, który ma wiele twarzy, pozwala na ciągłe odkrywanie nowych
technik, uczy, bawi i ogrzewa:)
A na zdjęciu poniżej Anna Sławińska w naszyjniku z domkami
autorstwa Bożeny Wojtaszek. Zrobiłam to zdjęcie podczas kursu, i wydaje mi się,
że dobrze oddaje atmosferę panującą w szkole – jest i profesjonalny warsztat
pracy (na zdjęciu załapała się mata do cięcia, a poza kadrem wszystko czego
potrzeba do szycia), są rozmowy przy kawie (tu termiczny kubek jednej z
kursantek, a poza kadrem słodkości, napoje ciepłe i zimne), tkaniny gotowe na
to, aby stać się częścią patchworkowych miękkości i jest Ania, pełna
entuzjazmu, miłości do tkanin i patchworku*.
*W tym opisie starałam się być bardzo obiektywna. Ale
przyznam, że będąc osobą:
- widzącą w wielu najzwyklejszych rzeczach pomysł na quilt;
- której bardzo podobają się prace Anny Sławińskiej
- która jest wprost zauroczona pracami Bożeny Wojtaszek
- która jest „materialistką” (czyli uzależnioną od tkanin)
mogę śmiało powiedzieć, że mój obiektywizm w opisywanych zdarzeniach może
być nieco subiektywny:)
Toż to laurka jakaś, a nie relacja z kursu!!!
OdpowiedzUsuńZa miłe słowa bardzo dziękuję, przy najbliższej okazji uściski gwarantowane :)
No i niech ta okazja jak najszybciej się nadarzy!
I absolutnie nie zgadzam się na ograniczanie czasu szycia - szyj ile się da bo pięknie szyjesz i szkoda taki talent po kątach upychać :)
To nie laurka miała być, starałam się, naprawdę, żeby było obiektywnie:) Ale co ja poradzę, że i tak wyszło jak wyszło? :))))
UsuńMyślę, że mamy ze sobą wiele wspólnego. Pewnie moje odczucia po takim kursie byłyby podobne ;) Ja już jakiś czas temu zostałam zmuszona do zamiany ilości na jakość i bardzo mi z tym dobrze. I rzeczywiście jest tak, że dosłownie wszędzie widzę pomysły na quilt... czasami głowa od tego boli... bo ręce już się rwą do pracy, jednak codzienność nie pozwala realizować wszystkich pomysłów tak szybko jakby się chciało. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń:)
UsuńBo u Ani tak jest :D
OdpowiedzUsuńA ja za chwileczkę, za momencik się z Nią znowu spotkam i się doczekać nie mogę :D
Zaciekawiła mnie ta prawidłowość/nieprawidłowość domków. Chyba pozgłębiam.
nie mogę zdradzić gdzie się kryje:)) pozgłębiaj:))
Usuń